Chusty mojej Mamy

Hmm, trochę mi się blog zakurzył. Zapomniany taki, prawie porzucony... Było kilka powodów mojej nieobecności, między innymi brak inspiracji. Na szczęście dotyczył tylko pisania, nie robótek. Dzięki temu mogę dziś pochwalić się kilkoma całkiem ciekawymi projektami. Pozwólcie, że dziś zaprezentuję:


Cztery chusty mojej Mamy

Chciałabym je opisać jakoś chronologicznie, ale to jest trudne, bo większość z nich była kilkukrotnie przerabiana. Oprę się więc na kolejności uzyskania obecnego - chyba już ostatecznego - kształtu.


Pierwsza z nich powstała dość dawno, bo prawie dwa lata temu, kiedy jeszcze byłam doktorantką*. Powstawała jako prezent pod choinkę i była robiona w wielkiej tajemnicy. Żeby Mama nie nabrała żadnych podejrzeń, nie robiłam nawet w domu, a na uczelni. Cała moja katedra przyglądała się postępom i ostro mi kibicowała. Włóczka to Himalaya Everday Rangerank, kolor 70316, 100% akryl. Bardzo fajnie wyszła, jest miękka, lejąca się i przyjemna w dotyku. 





Druga w kolejności to chyba będzie ta:



Powstała z bawełnianej włóczki, która została spruta z jakichś mało praktycznych szalików. Z resztą, szalików moja Mama nie używa, bo woli chusty, które grzeją nie tylko szyję, ale i górną część pleców. Tę nosi do zimowo-wiosennego płaszcza i kurtki. Ciekawe w tej chuście jest to, że nie jest ona całkiem trójkątna, ale ma jakby poucinane rogi. Miałam ją zrobić "bez tych takich długich ogonów", jak to ujęła Mama i wyszło mi coś takiego. Pewnie z czasem pojawi się coś podobnego, ale z odwrotnie ułożonymi kolorami, bo zostało mi jeszcze sporo tej włóczki.


Następna to wrzosowa chusta do zimowego płaszcza, z włóczki akrylowej z dodatkiem moheru Angora Ram. Jej historia jest dość długa i zastanawiałam się czy nie opisać jej jako pierwszą. Najpierw zrobiłam ją wzorem z Małej Diany, takim:


Tylko, że była znacznie mniejsza. W tym kształcie została ponoszona dwa lub trzy lata, po czym Mamie się znudziła i musiałam ją przerobić. Po mozolnym spruciu - każdy, kto kiedyś pruł coś moherowego, wie, o czym mówię - zrobiłam z niej coś, co opisałam tutaj, ale okazało się za duże. No i właśnie wtedy dowiedziałam się, że Mama nie lubi chust robionych na drutach. Wkrótce potem zobaczyła u znajomej piękną chustę i zapragnęła mieć taką samą. Przyjrzałam się więc wzorowi i wydziergałam takie coś:


Mama jest zadowolona, więc myślę, że kolejny raz nie będzie trzeba tego pruć.


No i ostatnia, z włóczki, której nazwy za nic nie jestem sobie w stanie przypomnieć. Jest to w każdym razie mieszanka wełny i akrylu. Ta też dostała drugie życie, bo w pierwszym była zwykłą, trójkątną chustą z frędzlami, przerabianą prostym wzorem w margerytki. Okazał się jednak, że zamiast margerytek, widać było tylko paski zmieniających się odcieni. Kiedy obie, razem z Mamą, nie mogłyśmy już na to patrzeć, chusta została spruta i przerobiona na coś niestandardowego:


I taka już zostanie, bo wzór tym razem został dobrany idealnie.





* Od razu wyjaśniam - fakt, że byłam kiedyś doktorantką, nie oznacza, że teraz jestem doktorem. Zrezygnowałam po prostu z tego sposobu na życie.



Komentarze

  1. Natalia Marstawska21 października 2018 10:58

    Takie chusty doskonale spisują się i ciepłe dni jak i w te chłodniejsze. Można powiedzieć, że są one uniwersalne. Moim zdaniem świetnie one nadawałyby się na prezent wg. definicji https://alewloczka.pl/pl/blog/Jakie-prezenty-mozna-zrobic-wlasnorecznie-na-drutach-lub-szydelku/14 gdzie są to prezenty bardzo oryginalne. W końcu kto z nas w ostatnim czasie dostał coś zrobione z włóczki? Zapewne niewielu :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz